The Clops

Remontować czy nie remontować? Zachować w oryginale czy przerabiać? To pytania które zadają sobie chyba wszyscy posiadacze klasycznych samochodów i motocykli. Pytanie trudne bo przecież tak złożone. A może wystarczy wsłuchać się głos maszyny? Poznać jej historię i sprawnie ją wykorzystać? Dziś spróbuję nieco rozjaśnić tę kwestię.

Bohaterem dzisiejszej historii jest Ford Roadster 1933 „The Clops”. Współczesna historia tego Forda zaczyna się w pewnej stodole gdzieś na pustyni Mojave. Jak się możecie domyślać to wyśmienite warunki do gnicia samochodu przez długie lata. Guma parcieje, tapicerka odpada, karoserię pokrywa rudy nalot. Ale fura się trzyma, w blasze nie robią się ogromne dziury. Wszystko pokrywa piękna patyna.

Zdjęcie należy do https://justacarguy.blogspot.com
Zdjęcie należy do https://justacarguy.blogspot.com

Nowiutki Ford został kupiony przez męża Rose Castidio. Pan Castidio musiał być ciekawym człowiekiem, ponieważ na życie zarabiał handlem alkoholem. Podobno nie był ani bimbrownikiem, ani przemytnikiem. Ale kto wie… Roadster od tak po prostu został zaparkowany pewnego dnia w stodole. Było to w latach 50’. Tam przestał dobre 60 lat gdy zjawił się po niego Marion Bledsoe. Odkupił wóz, z podobno faktycznym przebiegiem 33 000 mil i oryginalnym wyposażeniem. Nawet płócienny dach się zachował. Lakier fabryczny… A przynajmniej to co z niego zostało.

I tak wóz u nowego właściciela postał jeszcze 6 lat. Potem zaczęły się trwające dwa lata prace. Na początek Marion wprowadził modyfikację przedniego zawieszenia. Postanowił podnieść nieco jego prześwit naśladując trend z przed II Wojny Światowej. Zabieg ten miał sprawić, że samochód wygląda na większy. A w tamtych czasach większy znaczyło lepszy. Przy tej modyfikacji zachowano maksimum oryginalnych części z tego wozu.

Wymieniono także silnik. Jednego Flatheada V8 zastąpił inny, zmodyfikowany w oldschoolowym stylu przez legendę hot rodów, Dave Enmarka. Zmiana jednostki napędowej podyktowana była chęcią podniesienia mocy. Jak widać na zdjęciach Forda pozbawiono także błotników. Obniżono linię dachu i przednią szybę. Wykorzystano jednak wszystkie oryginalne elementy. A wszystko to zgodnie z zasadami budowy Soup-Upów i ideą wizualnego powiększenia roadstera.

Zdjęcie należy do https://justacarguy.blogspot.com

Modyfikacji w tym Fordzie jest całkiem sporo kiedy weźmiemy jeszcze pod uwagę wymianę siedzeń, świateł zewnętrznych itd. Jednak wszystko to współgra z charakterem tego modelu, który od początku miał w sobie coś z elegancji, szpanu i sportu. 60 lat postoju w stodole na pustyni odcisnęło swoje piętno. Teraz ten wóz pozostając sobą dostał szansę nadrobienia straconego czasu zwracając na siebie uwagę modyfikacjami zewnętrznymi i nawijając kolejne kilometry na górskich serpentynach dzięki mocniejszemu silnikowi. Jak dla mnie wszystko tutaj ułożyło się w spójną całość. Historia tego Forda mimo drastycznego zwrotu toczy się dalej jednolitym torem opowiadając o losach maszyny i dając świadectwo swoich zamierzchłych czasów.

A czego uczy nas ten przykład?

W życiu każdej maszyny następuje taki moment, w którym jego historia się na chwilę zatrzymuje. Każdy kolejny właściciel dokłada swoją cegiełkę do historii egzemplarza, która zaczęła się i w jakiś sposób ukierunkowała w dniu opuszczenia hali produkcyjnej. Na ogół jest tak, że do osiągnięcia pewnego wieku losy toczą się tym samym torem. Ma jeździć i się nie psuć. Po prostu.

Czasami już młode auto zmienia swoją historię radykalnie. Staje się rajdówką, albo pozostaje na ulicy, ale za to z licznymi modyfikacjami. To wszystko ma wpływ na to kto zostanie następnym właścicielem i co będzie robił z wozem. I tak historia samochodu toczy się, jakby to maszyna w jakimś stopniu o sobie decydowała.

Żeby było jasne, nie wierzę w to, że samochód ma duszę, charakter, rozum, własne zdanie itd. Ale bardzo lubię tak myśleć. To wzbogaca całą tę zabawę. Dodaje jej unikalny wymiar i sprawia, że w chwilach słabości nie rzuca się tego wszystkiego w diabły.

Takie podejście często zmierza do próby dostosowania naszych planów, marzeń i gustów motoryzacyjnych do charakteru i „osobowości” naszego wozu. To trochę jak rodzaj inspiracji do zrobienia czegoś ciekawego i oryginalnego.

Zawsze można kupić jakiś samochód bo jest on np. tani i dość popularny w danym środowisku, a następnie wprowadzić w nim szereg modyfikacji, które zapewnią nam poklask na zlotach i spotach, oraz popularność w internecie. Totalnie ignorując przy tym „zdanie” kupionego wozu.

Można też auto gruntownie wyremontować do stanu fabrycznego, zgodnego ze stanem faktycznym z dnia opuszczenia bram fabryki. Taki remont to piękna sprawa, ale gdzieś tam zabija się całą tę historię, losy tej maszyny, które sprawiają, że ma w sobie coś szczególnego czego nie da się kupić w salonie za największe nawet pieniądze.

Nie chodzi też o to, żeby kupić wóz a potem go zajeździć i zezłomować jak już się rozpadnie, bo co nie zrobić to źle. Kiedy lepiej pozna się swój samochód można wyczuć co jest szalenie ważne dla jego „osobowości” a co nie. To co ważne należy zachować lub wręcz podkreślić a resztę w miarę rozsądku przerobić.

MSK