Bikiniarze
Tekst jest z nami chyba od samego początku. Najpierw na „retropassion”, a teraz po przerwie, musiał znaleźć się na nowej stronie. Oryginalnie powstał chyba na zaliczenie jakiegoś przedmiotu na studiach i postanowiliśmy go opublikować. Mamy nadzieję, że Wam się spodoba ta nietypowa forma.
Rys historyczny subkultury
Każda kultura ma własną kontrkulturę. Jaka by ona nie była w PRL-u, miała swoich kontestatorów, a byli nimi bikiniarze – indywidualności tak samo kolorowe jak znienawidzone przez komunistyczne władze. Skąd taka nazwa? Kiedy w 1946 amerykanie przeprowadzili próby jądrowe w atolu Bikini na Hawajach, raczej nikt nie spodziewał się, że motyw grzyba atomowego będzie tak szalenie popularnym wzorem, że aż trafi na ubrania i stanie się modny. A tak właśnie się stało. W połączeniu z „gołą girlsą”, czyli zazwyczaj hawajską tancerką hula i palmą, wyszyty na krawacie trafił pod Polskie strzechy i budził ohydę. Symbol zgniłego kapitalizmu, okropnej muzyki i zboczonych zabaw. Symbol bikiniarzy. Termin ten na polskim gruncie został zanotowany w 1956 w „Słowniku języka polskiego” pod redakcją Witolda Doroszewskiego. Warto zauważyć, że choć bikiniarz utarł się chyba najlepiej, to na takich gagatków były też inne określenia. Drugim w rankingu popularności wydaje się być krakowski „dżoller”, a poznaniacy mieli „eki”. To na naszym podwórku. A poza granicami kraju byli angielscy „teddy boys”, francuscy „zozous” a w ZSRR „styladzy”. Słowniki przełomu lat 50 i 60 opisywały bikiniarza jako „młodego człowieka ubierającego się ekstrawagancko, w sposób przesadnie modny”. Modnie, czyli jak?
„Oto atrybuty bikiniarskiej elegancji”
Tytuł tej części to opis żywcem wzięty z kronik PRL, które można znaleźć w archiwach WFDiF. Bardzo sławny filmik, który pokazuje jak zdrowa, młoda tkanka społeczeństwa rodem z ZMP przegania obrzydliwego, tańczącego bikiniarza. Przeszkadza im on uczestniczyć w zawodach sportowych i hartowaniu zdrowego ducha w zdrowym ciele. Dalej lektor z nieskrywaną ironią wylicza wyróżniki bikiniarza. A jest ich kilka.
Patrząc na bikiniarza z góry, jak to ma w zwyczaju każdy zdrowy obywatel, widzimy „plerezę”, czyli charakterystyczną fryzurę, której stworzenie wymagało nielichej wprawy. „Fale na głowie” mogły być zarówno powodem do chluby, jak i symbolem poniżenia, gdy nie udało się uciec przed ZMP i zostało się doprowadzonym za kark do fryzjera. Czasami „plerezę” przykrywano płaskim kapeluszem z szerokim rondem, zwanym „naleśnikiem”. Dalej na bikiniarzu wisi „Manior”, czyli marynarka z samodziału. Im bardziej krzykliwa i kolorowa, tym lepiej. Rozcinana z tyłu i charakterystycznie podnoszona na poduszkach wszytych w ramiona, z czego znana też była jako „marynara na kilowatach”. Do tego naturalnie wspomniany wcześniej krawat „z girlsami” i wąskie, za krótkie spodnie. Długość dolnej części stroju była specjalnie niedopasowana, by odkrywać kolejny charakterystyczny element stroju bikiniarza – kolorowe skarpetki „sing-sing”. Ten detal był także znakiem rozpoznawczym jednego z najbardziej znanych przedstawicieli bikiniarskiej kontrkultury – Leopolda Tyrmanda. Jeszcze do niego dojdziemy, bo zostało nam jeszcze parę spraw do omówienia. Mamy fryzurę, marynarę, spodnie, skarpetki no więc następne są buty. Dość toporne, zamszowe półbuty „na słoninie”, czyli grubej podeszwie z gumy lub korka.
Z racji tego, że powodzenie wśród kobiet i generalna aktywność seksualna, była dość istotnymi wyróżnikami bikiniarzy często można było spotkać dżollera z dziewczyną, czyli „kociakiem”. „Bikiniary” także wyróżniały się z tłumu. Na głowie fale, loki lub koński ogon. Niżej wzorzysta bluzka, ewentualnie obcisły, kolorowy sweterek. Dół to spodnie i szpilki lub spódnica „z koła” i buty „trumniaki”, czyli czarne, płaskie pantofle. Strój „kociaka” podkreślał kobiecość, co samo w sobie było już wyrazem buntu przeciw maskulinizacji strojów, którą lansował reżim.
Bikiniarze a muzyka
Dla kogoś kto, czytał Tyrmanda lub kojarzy tę postać odpowiedź na to, czego słuchali bikiniarze z kociakami. jest oczywista – jazzu, bebopu i swingu. Thelonious Monk i Charlie Parker byliby zachwyceni. Dla młodego człowieka tamtych czasów, któremu niewygodnie żyło się w takim ustroju, ale jednocześnie nie miał szans na wyjazd, jedyną zdrową alternatywą na oderwanie się od szarej rzeczywistości była muzyka. Dżollerzy mieli własne rytmy i zatracali się w nich. Nawet nie słuchali, czy tańczyli do nich, oni ją po prostu czuli i płynęli z prądem. Bikiniarze preferowali takie tańce jak samba, jive, rumba, jitterbug i boogie-woogie. Bardzo szybki, często nieregularny rytm muzyki, w której się rozmiłowali, często sprawiał, że ich taniec nazwany był przez krytykantów „tańcem Heine-Medina”. Nie można się jednak zrażać taką krytyką, gdyż za wszystkim stała prymitywna, pełna życia chęć czerpania radości z muzyki i chłonięcie jej niemal całym ciałem.
Bezkompromisowe uwielbienie do amerykańskich rytmów i ogólna, mniej lub bardziej zamierzona akcja propagowania jazzu w Polsce z upływem lat przybrała bardzo poważne kształty. Na ten fakt miała wpływ aktywność zainteresowanych tematem, ale też postępująca z roku na rok odwilż, jeśli chodzi siłę nacisku reżimu na obywateli. O ile 1949 roku Jazz był muzyką jednoznacznie uznaną za wrogą ówczesnej władzy, o tyle już 5 lat później w 1954 w Krakowie zorganizowano „Zaduszki Jazzowe”, kilka miesięcy później z inicjatywy Tyrmanda Polska usłyszała „Jam Session Nr 1”. A już, kiedy w 1956 w Sopocie odbyła się impreza „Zielone światło dla Jazzu”, było wiadomo, że najgorsze minęło. Bikiniarze mogli częściowo odetchnąć z ulgą, bo ich ulubione kawałki coraz częściej pojawiały się w szerszym obiegu. Co tu dużo mówić? Na „Jazz Jamboree” możemy iść nawet teraz, a komuna minęła. Najwyraźniej bikiniarze instynktownie wiedzieli, że stoją po silniejszej stronie barykady.
Bikiniarze a społeczeństwo
Powiedzieć, że polskie społeczeństwo czasów PRL było nietolerancyjne, to nic nie powiedzieć. Bikiniarze byli wręcz tępieni, a nagonka na „plerezy” była zjawiskiem powszechnym wśród młodzieży ZMP. Nawet Tyrmand nie ukrywał, że polakom daleko do oryginałów zza oceanu „Oczywiście, polski jitterbug był ubogi i nie umyty, prowincjonalna wersja amerykańskiego pobratymca; był śmieszny swą nieprzystosowalnością ani do prawzoru, ani do własnego otoczenia; szył sobie ekstrawaganckie marynary u pokątnych krawców, zamęczał ich pomysłami, których nie rozumieli; obcinał nożyczkami rogi koszul z domów towarowych. Budził lekką odrazę, nawet u tych, którzy go nie zwalczali, ale i jakiś szacunek za swą nieustępliwość, za swą walkę z arcypotęgą oficjalności, za wyzwanie rzucone szarości i zglajchszaltowanej nędzy” No a skoro główny piewca kultury około jazzowej kultury tak mówi i myśli, to co mogą począć zwykli zjadacze chleba z takimi dziwolągami w za krótkich spodniach?
Na domiar złego, ciężko było polubić bikiniarza. Rodzaj pewnej arogancji, wyniosłości i gotowości do bitki nie łączył się najlepiej. Co prawda dżollerzy raczej unikali walki z kimś, kto sam o nią nie prosił, ale jednak nie ułatwiali sobie życia. Mieli własne zasady, lubili się bawić i przeciwstawiali pojęciu patriotyzmu, co dodatkowo nie ułatwiało asymilacji. Ba! Mieli nawet własny język, trudny do zrozumienia dla przeciętnego, szarego człowieka. Był on pełen zapożyczeń z języka angielskiego, który jak łatwo się domyślić kojarzył się jednoznacznie negatywnie. Nie można jednak dać się zwieść. Nie wszyscy bikiniarze byli chuliganami, na jakich kreowały ich media, choć naturalnie zdarzały się czarne owce. Po prostu nie zgadzali się z zasadami, według których przyszło im żyć i buntowali się, jak mogli. Mniej lub bardziej udanie.
Warto też zauważyć, że większość bikiniarzy była raczej oczytana, choć naturalnie były to pozycje pochodzące rodem ze zgniłej Ameryki, czy też innych krajów uznawanych za modne. Połączenie specyficznego intelektualnego wysmakowania z dużym uwielbieniem do wódki, dobrej zabawy oraz dziwnych ubrań sprawiło, że byli idealną bohemą swoich czasów. Kolorowa odpowiedź na szare czasy kilku inspirowała, wielu drażniła, musiała walczyć o swoje ideały i w pewnym sensie odniosła sukces. A zgłębianie kuluarów tej walki, chociażby z kart Tyrmanda jest prawdziwą przyjemnością, którą mogę polecić każdemu.
Źródła:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bikiniarze
http://pl.wikiquote.org/wiki/Bikiniarze
http://boogiestomp.info/index.php/bikiniarze-czyli-jazz-w-prl-u/